Strona:Klemens Junosza-Czarnebłoto.pdf/114

Ta strona została uwierzytelniona.

nego, bo szkapa drgnęła i rzuciła się w bok tak nagle, że Wasążek o mało z siodła nie wyleciał.
— Wszelki duch Pana Boga chwali! — zawołał i uderzył szkapę z całej siły prętem.
Starucha chrapnęła tylko, rzuciła się naprzód, jak szalona, nie drogą, ale przez podorywkę, przez ściernie, przez łąkę; pędziła, jak wicher, jakby przez wilki ścigana.
Wasążek zląkł się bardzo, ale co dziwniejsze, że przestraszyła się także i szkapa.
Wysoka postać, która niespodziewanie ukazała się, jak gdyby z pod ziemi, ją, tę tak spokojną kobylinę przejęła trwogą — to też, choć Wasążek nie krzyknął na nią „hulaj, starucha!“ — pędziła, jak wicher, bez względu na ciemność i na nierówność gruntu.
Szlachcic przynaglał ją jeszcze do biegu.
Tajemnicza postać wybuchnęła śmiechem.
— Dobrze ci tak! — rzekła — jałmużny ubogiemu nie dałeś i jeszcześ mnie zdyfamował brzydkiem słowem, mnie! Ho, ho! jeszcze ja cię nieraz nocną porą tak nastraszę, że nie będziesz wiedział, którędy uciekać. Mnie dyfamować, mnie, Błażeja Pokrzywę! Mnie, którego na dziesięć parafij wkoło dziadowskim królem zowią. Ja na jarmarkach pierwszy, ja na odpustach pierwszy, ja na zaduszkach pierwszy; ja sto pieśni znam dziadowskich, a jedna nad drugą dziwniejsza; ja dziesięć głosów