Strona:Klemens Junosza-Czarnebłoto.pdf/120

Ta strona została uwierzytelniona.

Taki to jest ów Błażej, co Wasążka przestraszył, ów dziad posesyonat, dziad z dziadów.
Podjadłszszy sobie dobrze na mostku, Błażej wstał i nie spiesząc się, poszedł drogą, potem ścieżką wydeptaną, co się wśród pól wiła, niby szara tasiemka; szedł ze dwie godziny, aż wyszedł pod samą Brzozówkę, pod folwark.
Właśnie przechodził koło dworu, otoczonego dużym, osztachetowanym ogrodem.
Słońce już weszło, na dziedzińcu między budynkami był ruch, żóraw od studni skrzypiał przeciągle, fornale konie poili.
Koło sztachet ogrodowych, od drogi tylko rowem oddzielonych, dobył Błażej głosu wielkiego i stosownie do wczesnej pory dnia, zaczął śpiewać z pełnej piersi:

„Kiedy ranne wstają zorze...“

Ledwie prześpiewał jednę zwrotkę, z po za leszczyny, malin, agrestowych krzaków, wychyliła się jasna postać i ktoś dźwięcznym, miłym głosem zawołał:
— Dziadku, dziadku!
Błażej się obejrzał, za sztachetami stała dziewczyna młodziuchna, ładna, a świeża, jak poranek, który na nią blaski swe rzucał.
Ubrana była w jasną sukienkę, włosy miała uczesane gładko i w jeden wielki warkocz splecio-