Strona:Klemens Junosza-Czarnebłoto.pdf/129

Ta strona została uwierzytelniona.

dząc, że mu jakieś nadzwyczajne znaki żyd daje, opuścił robotników i zbliżył się do samej drogi.
Dawid zeskoczył z biedki.
— Panie — rzekł, dysząc — wielmożny panie! Złote jabłko wiozę, na moje sumienie, złote jabłko!
— To je sobie wieź — odpowiedział obojętnie szlachcic — cóż mnie do tego?
— Jakto co? Ono jest dla pana; ja do pana jadę naumyślnie, ja konia zabijam, żeby nas kto nie ubiegł.
— Nas?
— Ma się rozumieć, przecież i ja przy tem coś zarobię.
— Mów-no po ludzku, bo ja przy robocie jestem, a romansować z żydami nie lubię; chcesz co kupić — kupuj, płać, zabieraj i wynoś się, gdzie pieprz rośnie.
— Po co pieprz? Pan dobrodziej jest bardzo gorący.
— Bądź zdrów, szczęśliwej drogi życzę!
To mówiąc, zwrócił się i ku robotnikom zmierzył.
— Panie, proszę pana! — wołał, biegnąc za nim, Dawid. — Ja panu do ręki majątek wielki daję, pan może jeszcze sto lat żyć i drugie takie zdarzenie się nie trafi. Niech pan dobrowolnie szczęścia z rąk nie wypuszcza, niech pan nie krzywdzi córek.