Strona:Klemens Junosza-Czarnebłoto.pdf/142

Ta strona została uwierzytelniona.

roztaczające dokoła urok młodości i świeżości wiosennej. Ktoby je chciał dokładnie odmałować, musiałby zamiast farb użyć blasków słonecznych, barw kwiecistych, rosy porannej, tchnienia wiatru letniego, gdy się rozigra i z listkami na drzewach figluje. Obie były brunetki, o czarnych oczach, drobnych rysach twarzy. Opalone cokolwiek, ręce miały nie nadto delikatne i wypieszczone, ale zgrabne, ruchy bardzo zręczne, figurki ślicznie zarysowane.
Dobry humor nigdy ich nie opuszczał, śpiewały przy robocie, a srebrzysty ich śmiech słychać było często we dworku, na dziedzińcu, w ogrodzie. Najwięcej w ogrodzie, ten bowiem do nich niepodzielnie należał. Własnemi rękami uprawiały warzywa i kwiaty, ale jakie kwiaty, jakie warzywa! Było co podziwiać, bo choć to niby wszędzie na wsi ludzie coś podobnego mają, ale zawszeć to nie to, co w Brzozówce. Zbierały też owoce, a jakie z nich konfitury i soki robiły!
Z powodu soku wiśniowego, starsza siostra, Zosia, znalazła się raz w bardzo kłopotliwem położeniu. Człowiek bo nigdy przewidzieć i przypuścić nie jest wstanie, jaki go może zaskoczyć wypadek. Jak piorun z pogodnego nieba, spadnie coś takiego, niby właściwie nie nieszczęście, ale bądź co bądź ambaras taki... taki, że ochota bierze pod ziemię się schować.