Strona:Klemens Junosza-Czarnebłoto.pdf/143

Ta strona została uwierzytelniona.

Tak się też właśnie zdarzyło.
Jednego dnia, mając z wiśniami do czynienia, panna Zosia zawinęła wysoko rękawy i ufarbowała sobie ręce po same łokcie na czerwono. Działo się to przed domem, na ganku, w chłodzie, bo ganek był cały otoczony kratami, po których piął się gęsto powój kwitnący.
Była zajęta bardzo robotą, a że nuciła przytem jakąś piosenkę, więc nie słyszała, że przyjechał ktoś obcy. A ten ktoś przyjechał wierzchem, uwiązał konia u sztachet, a sam wszedł wprost do ganku.
Wszedł i stał przez chwilę, a Zosia nic o tem nie wiedziała, aż dopiero, gdy się odezwał:
— Przepraszam najmocniej, czy pana Boreckiego zastałem w domu?
Wówczas odwróciła głowę i ujrzała tuż przy sobie człowieka nieznajomego, a młodego i bardzo przystojnego.
Zarumieniła się i uciekła, nic nie odpowiedziawszy.
Bo też trzeba zdarzenia, żeby się tak przedstawić. Co on sobie pomyśli?
Uciekła do swego pokoju, a o nieznajomym gościu powiedziała ciotce.
Pani Gertruda wyszła do niego. Przedstawił się jej i oświadczył, że się nazywa Zawadzki Stanisław, że od roku jest leśniczym w Majdanie,