Strona:Klemens Junosza-Czarnebłoto.pdf/156

Ta strona została uwierzytelniona.

i zniszczył, Chaskiel nie niszczy. On woli zgodnie, dobrze, poczciwie, on nie cierpi procesów i kłótni i bardzo cierpliwie czeka do ostatniej chwili, dopóki Rokita jeszcze coś wart.
Nie jest wcale przyjemny stosunek z takim paskudnym chłopem, który nie należy do kategoryi ludzi dobrze wychowanych. W rozmowie wyrażeń nie dobiera, głosu nie moduluje, a pięście tylko zaciska.
Trzeba być bardzo odważnym, żeby się módz znajdować w bliskości takiej pięści. Zaciśnięta kurczowo, ona wcale do ludzkiej ręki podobna nie jest, ale wygląda raczej jak młot, złożony z żył, skóry i sęków dębowych.
Chaskiel nie lęka się bynajmniej tej łapy żelaznej, ani potężnej, barczystej postaci Rokity, ani jego oczu ponurych, patrzących groźnie z pod brwi krzaczastych, czarnych. Nie obawia się też głosu i przekleństw, które olbrzym miota, zwłaszcza, gdy mu wódka w głowie zaszumi.
— Nie róbcie głupstwa, Michale, dajcie pokój!
Tyle tylko mówi Chaskiel, a barczysty chłop rzeczywiście daje pokój i nie robi głupstwa.
Jest coś osobliwego w stosunku tych dwóch ludzi, tak bardzo niepodobnych do siebie.
Rokita to siła fizyczna, brutalna, chwilami zda się niepohamowana. Chaskiel Wiatrak zaś wydaje się wcieleniem delikatnego sprytu.