Strona:Klemens Junosza-Czarnebłoto.pdf/172

Ta strona została uwierzytelniona.

papierze stoi czarno na białem, podpisałeś na swoją zgubę... Jedno tylko jeszcze zostało: trzeba po dobroci próbować, może on się dobrowolnie zgodzi, może co opuści, może na części rozłoży... może...
— Ja zaraz pójdę do niego.
— A niechże cię Bóg broni, nie idź teraz, ani się waż!
— Dlaczego?
— Rozżalony jesteś. Widzę ja, co się w tobie dzieje. We łbie ogień, w sercu ogień, a pięść świerzbi, nie prawda?
— O jakbyście we mnie siedzieli, panie Walenty.
— Właśnie, onby ci co powiedział, a ty w żałości mógłbyś pięścią go stuknąć i po zgodzie, po wszystkiem. Insze żydy zawzięte, a ten Chaskiel w dobrym gatunku. Idź ty jeszcze krzynkę w pole, Michale.
— Toć noc.
— Jeszcze lepiej, nie zważaj, idź! Dojdź do lasu, potem prosto do domu wracaj, spać się układź. Niech się ten ogień wypali w twojej głowie. Idź i nie wracaj prędzej, aż ten ogień całkiem się w tobie wypali i spopieleje i zagaśnie. Idź, bracie. Nie sprzeda cię żyd dziś, ani za miesiąc, ani za kwartał, bo taka rzecz swego czasu potrzebuje. Idź, ja będę myślał, może co wymyślę, tylko słuchaj mnie, Michale, słuchaj, bo zginiesz, jak ruda mysz.