Strona:Klemens Junosza-Czarnebłoto.pdf/173

Ta strona została uwierzytelniona.

— Bóg wam zapłać, panie Walenty, idę!
— Idź z Bogiem.
Wasążek pozostał na ganku zadumany, a chłop poszedł, skręcił z drogi i powlókł się miedzami na swoje zagony garbate. Tam usiadł na wielkim kamieniu przy rowie i głowę podparł na rękach.
I przypomniała mu się cała jego dola, od kolebki prawie. On tu, na tem polu, gęsi pasał, za bydłem chodził; tu sochę ciężką dźwigał, za broną biegał; tu żął, kosił, grabił; niejedna kropla jego potu w te zagony wsiąknęła.
W tej wioszczynie urodził się, ożenił się, dzieci doczekał. Był pewny, że tu oczy zamknie i że go na cmentarzu w Zimnej Woli do spoczynku wiecznego ułożą, a teraz mają go wyrzucić z chałupy, z gospodarstwa! Za co? Dlaczego? Przecież się Chasklowi tyle nie należy, już mu się nawet nic nie należy, bo wszystko ma trzy razy oddane, odsłużone, a jednak może mu całe mienie zabrać.
— Czy może?
Juści może, skoro Wasążek tak powiada. On przecież znawca, zęby zjadł na procesach. Wasążek powiedział: „Czemuś podpisywał? Cierp teraz, kiedyś głupi.“
Za każdy grzech jest kara, ale za ten chyba zaciężka i zawielka... Ginie człowiek, jako mucha, a ratunku znikąd... znikąd...