Strona:Klemens Junosza-Czarnebłoto.pdf/188

Ta strona została uwierzytelniona.

— Ja też wyszedłem.
— Niech wam będzie na zdrowie!
— Dziękuję za dobre słowo. Wyglądacie?
— Czego ja mam wyglądać?
— Jakto? Więc nie wyglądacie?
— Każdy człowiek wygląda szczęścia, ale żebym miał przyjść tu umyślnie na wyglądanie, tego nie mogę powiedzieć. Przyszedłem dla świeżego powietrza. W izbie jest duszno, głowa moja ociężała, chciałem więc dać jej wypoczynek i orzeźwienie.
— Bardzo dobrze; ale w takim razie widzę, że wam nic nie wiadomo.
— Co ma mi być wiadomo?
— Nie słyszeliście, że nasz Glancman pojechał raniutko do Kopytkowa?
— Po co on pojechał do Kopytkowa?
— Czyż nie wiecie, po co tam ludzie jeżdżą?
— Czy zachorował kto w jego domu?
— Uchowaj Boże! On pojechał w interesie miasta.
— Tak?
— Nie wiecie? Tak uradzono wczoraj wieczór; najęli mu furmankę i dziś o samym wschodzie słońca już był w drodze. Dziwno mi bardzo, że nic o tem nie wiecie.
— Nie czułem się zdrowym, wczoraj nie wychodziłem z domu, brałem nawet lekarstwo.