Strona:Klemens Junosza-Czarnebłoto.pdf/189

Ta strona została uwierzytelniona.

— Jakie lekarstwo?
— Trochę mięty, cokolwiek rumianku. Miałem nieprzyjemne ściskanie i szczypanie koło serca.
— A dziś wam lepiej?
— Dużo lepiej, prawie jestem zdrów.
— Chwała Bogu! Ja wam się przyznam szczerze, że wyszedłem naumyślnie na drogę, żeby wyglądać Glancmana; jestem ciekawy, z czem on przyjedzie?
— Zapewne z czem dobrem.
— I ja się tak spodziewam. Jeżeli ztamtąd nie będzie rady, zkąd ma być rada? Jeżeli ztamtąd nie przyjdzie pomoc, zkąd ma być pomoc?
— Macie racyę, wielki kabalnik, rebe Chaim jest mocny, on zdmuchnie wrogów Syonu, on nas poratuje. Ślicznie zrobili, że posłali do niego.
— Patrzcie-no, zdaje mi się, że na drodze widzę kurz.
— I ja widzę.
— To napewno Glancman.
— Biegnijmy naprzeciw...
— Nie, biegnijmy raczej do miasta.
— Po co?
— Miarkujecie sobie zapewne, że Glancman, wysłany przez miasto i w interesie miasta, nie będzie stał na drodze, aby opowiadać wam i mnie, co zrobił; on zajedzie prosto na rynek.