Strona:Klemens Junosza-Czarnebłoto.pdf/192

Ta strona została uwierzytelniona.

Znoszą mu ze wszystkich stron podarunki i pieniądze, bo niedelikatnie i niepraktycznie byłoby przystępować do takiego z gołą ręką. On dla siebie potrzebuje bardzo mało, prawie nic, ale ma koło siebie familię, ma duży dom, którego utrzymanie więcej kosztuje, niż, nie ubliżając sprawiedliwemu mężowi porównaniem — niejednego hrabiego.
Do tego to potentata jeździł Glancman, wybrany jako człowiek wymowny. Nikt tak malowniczo i treściwie nie umiałby przedstawić troski, jaka nad Czarnembłotem zawisła, jak Glancman.
Oczekiwano też jego powrotu z niecierpliwością.
Kiedy Engelman z Mojsiem przybiegli na rynek, zaledwie zdołali czerwonemi chustkami obetrzeć spocone czoła, dały się słyszeć głosy:
— Jedzie, jedzie!
Jakoż rozległ się turkot kół po nierównym bruku, a furman Berek ćwiczył swoje chude szkapy co wlazło.
I on, chociaż ordynaryjny bałaguła, pysznił się, że z takiego miejsca powraca, i chciał przy tej sposobności pokazać swoją sztukę, to też, tak gwałtownie stuknął o kamień, że o mało co nie wyrzucił Glancmana w kałużę.
Szczęśliwie obyło się bez wypadku i Glancman, zamiast w błoto, wpadł w ręce swoich zaciekawionych i rozgorączkowanych współobywateli.