Strona:Klemens Junosza-Czarnebłoto.pdf/194

Ta strona została uwierzytelniona.

Jankiel zaoponował.
— Lepiej pod dachem.
— U mnie! — zawołał Mojsie — „pod Zielonym łabędziem“ taka śliczna sala!
W paradnej stancyi, gdzie zazwyczaj pani Małka przyjmowała sam kwiat swoich gości, zgromadziło się tylu obywateli czarnobłockich, ilu tylko w czterech ścianach tej izby mogło się pomieścić. Stali oni szczelnie jeden obok drugiego, upakowani dokładnie, jak sardynki w pudełku, a że wieczór był parny, przeto pocili się niby w łaźni.
Glancman zaczął swoją relacyę od tego, że jechał z wielkim pośpiechem, że Berek bardzo energicznie poganiał konie, on sam zaś jeszcze energiczniej poganiał Berka i dzięki temu, stanął w Kopytkowie zaraz po południu.
Powiedziano mu, że wielki mąż tylko co spożył obiad i że położył się, aby spocząć. Z tego powodu Glancman czekał, a żeby nie tracić czasu, poszedł się posilić. Zaledwie zdążył zjeść dwa małe kawałki chleba i cząstkę śledzia, dano mu znać, że już może przyjść.
Wiadoma rzecz, sen sprawiedliwego bywa spokojny, lecz krótki.
Wtedy Glancman przygładził brodę i za parę chwil stał przed obliczem nabożnego męża.
Pozdrowiwszy go według obyczaju i oddawszy honor, takiej osobie przynależny, delegat zaczął