Strona:Klemens Junosza-Czarnebłoto.pdf/195

Ta strona została uwierzytelniona.

mówić. Cały żal miasteczka, całą jego przykrość i oburzenie wylał z serca przez usta, a słowa jego, nabrzmiałe wielkim bólem, padały niby deszcz kamieni. Trzeba uważać, że zaraz przy samem rozpoczęciu mowy, rebe Chaim kiwnął głową raz. To jest duża rzecz!
W tem kiwnięciu nie było słów, ale było znaczenie głębokie. Było uznanie słuszności skargi, potwierdzenie, że obywatelom Czarnegobłota krzywda się dzieje, zachęta do dalszego mówienia.
Delegata nie trzeba było o to dwa razy prosić.
Człowiek wymowny, lubił się z darem krasomówczym popisywać, zwłaszcza w takim domu, wobec takiej osoby! Jak zaczął malować przybysza czarnym kolorem, to można było mniemać, że wziął wszystką czarność ziemi, przepaści, głębin morskich i piekieł, wszelką obrzydliwość wnętrza bagien i wszelką ciemność nocy.
Słuchając opowiadania o niegodziwcu, który przyszedł w te strony, aby psuć interes obywatelom czarnobłockim, mąż sprawiedliwy splunął.
To jest fakt. Splunął na sam środek stancyi i jednocześnie wytrząsnął fajkę, z której posypał się popiół i iskry.
Gdy Glancman to powiedział, po wszystkich członkach zgromadzenia dreszcz przeszedł.
Dobrze tak łotrowi, który nie szanuje praw, wdziera się w sferę interesów obywateli czarno-