Strona:Klemens Junosza-Czarnebłoto.pdf/198

Ta strona została uwierzytelniona.

W relacyi, jaką zdawał zgromadzonym, splunięcie i wytrząśnięcie popiołu z fajki, podobne było garści rozsypanych rubinów, szmaragdów, szafirów i tym podobnych migotliwych, barwnych kamieni; kiwnięcie głową i uśmiech równało się wielkiej perle uryańskiej, ale w zapasie, na sam ostatek, pozostawił jeszcze brylant.
Brylant czystej wody, tak drogi, że aż nie mający ceny.
Glancman uderzył silnie ręką w stół, na znak, iż zgromadzenie ma się uciszyć, a kiedy już po nad głowami mężów przeleciał cichy ptak milczenia, kiedy wszyscy, niby miecze do pochew, wsunęli języki za opasanie zębów swoich, wówczas zabrał głos i mówił dalej.
I opowiedział, że w słowach pełnych oburzenia, zgrozy, i żalu odmalował położenie mieszkańców Czarnegobłota, czas, który się psuje coraz fatalniej, wspomniał o interesach, jako te stają się coraz trudniejsze i mniej korzystne, wreszcie dodał, że po nad miasteczkiem, niby stada wron kraczących, przelatują różne przykre wieści, według których, oby nie w złą godzinę wymówić, porządnym obywatelom i kupcom nie wolno będzie handlować wódką, tak, jakby chcieli, ani obracać pieniędzmi, tak, jakby chcieli, ani mieć takich zysków, jakby chcieli.
Odmalował to wszystko szczegółowo, dokładnie,