Strona:Klemens Junosza-Czarnebłoto.pdf/199

Ta strona została uwierzytelniona.

właśnie jak chory, gdy przed znakomitym lekarzem odsłania rany swoje i na dolegliwości wielkie się skarży.
Wyraziwszy zaś wszystko, co mu na sercu leżało, ośmielił się zapytać: co będzie?
Co będzie?
Dość długo wielki mąż na słowa swoje czekać kazał. Snać rozważał w myśli i kombinował. Sięgnął ręką po fajkę, nałożył ją tytuniem, zapalił, pociągnął; wypuścił z ust kilka dużych kłębów dymu, popatrzył w sufit i rzekł:
— Będzie, jak było...
Gdyby na głowy zgromadzonych zaczął nagle padać złoty deszcz, perłowy grad, gęsty śnieg z samych bankocetli, nie sprawiłby im takiej radości, jak to krótkie, a przecież takie wielkie powiedzenie:
— Będzie, jak było!
— I to prawda? — zapytano.
— Tak, prawda, jak teraz mamy wieczór.
— Nie przesłyszałeś się?
— Ja miałbym się przesłyszeć? Czy wam się zdaje, że kiedy ja tam byłem, to ja byłem wtenczas Glancman? Nie! ja byłem wtedy oko! Nic, tylko jedno wielkie oko! A kiedy usta swoje otworzył i wielkie słowo, niby rajskiego ptaka, miał z nich wypuścić, to ja byłem jedno wielkie ucho; a kiedy on ruchem głowy i oczami swojemi dał mi