Strona:Klemens Junosza-Czarnebłoto.pdf/203

Ta strona została uwierzytelniona.

Na skutek tej konferencyi Glancman udał się nazajutrz do pana Boreckiego do Brzozówki i miał tam rzucić kilka słów bardzo znaczących.
Dworek brzozowiecki tonął w ogrodzie, był on drewniany i niezbyt obszerny, ale na potrzeby rodziny wystarczał. Dla wszystkich jej członków były miłe, wygodne kąciki i nikt się nie mógł na ciasnotę uskarżać.
Pan Borecki miał swoją kancelaryę z wejściem oddzielnem, ciotka swój pokój, panienki także, a prócz tego jeszcze był duży pokój stołowy i salon.
W tym ostatnim niepodzielnie panowały panienki. One utrzymywały porządek, one własnemi rękami wyrabiały dla ozdoby przeróżne firanki, serwetki, patarafki i osobliwsze arcydzieła krzyżowe, siatkowe i szydełkowe; one to pielęgnowały rośliny na oknach i letnią porą dostarczały bukietów.
Czysto tam było, jak w pudełeczku, a staroświeckie, jesionowe, czarną włosiennicą kryte meble, wyglądały tak świeżo, jak gdyby je tylko co wprost od stolarza przywieziono.
Latem panował tam ciągle zapach róż, rezedy, lewkonij, gwoździków i wszystkich tych pospolitych, ale wdzięcznych kwiatów, jakie panienki w ogrodzie pielęgnowały. Na każdym stole stał bukiet, ułożony piramidalnie, z trawką włoską we środku, a z grubym podkładem z rezedy u spodu.
Bywały też i niezapominajki, na płaskich fa-