Strona:Klemens Junosza-Czarnebłoto.pdf/204

Ta strona została uwierzytelniona.

jansowych salaterkach, szeroko rozłożone. Panienki same je zbierały, a nie trzeba było po te kwiatki pamięci chodzić daleko, bo rosły one zaraz za ogrodem, po obu stronach szerokiego rowu, który łąkę przerzynał.
Oprócz bukietów i niezapominajek nie brakło w salonie i innych, trwalszych roślin. Wszystkie okna były niemi ubrane i nietylko okna, bo oleandry aż do pułapu sięgały, a gdy zakwitły i całe się różowemi bukietami okryły, to taki zapach był, jakby kto worek migdałów rozsypał.
Jedno okno zajmowała całkowicie na drewnianej kratce rozpięta asklepia, piękna roślina, mająca kwiatki białe, niby z wosku zrobione i miodem pachnące.
Bywał nieraz kłopot z powodu tej rośliny, gdyż zwabione zapachem osy i pszczoły zlatywały się do niej i trudno je było wypędzić.
Były pelargonie i geranie, były fuksye rozmaite, czerwone z białemi środkami, białe z fijołkowemi, były mirty, bo jakżeż bez nich w domu, gdzie są panny? Przecie nie wypada pożyczać zkąd na wesele!
Rośliny nie mogły się pomieścić na oknach, zrobiono więc dla nich schodki sosnowe, pomalowane na zielono. Było z tem kłopotu coniemiara, bo karbowy Filip, który, jako trochę majstrowaty i umiejący się obchodzić z siekierą, podjął się je