Strona:Klemens Junosza-Czarnebłoto.pdf/205

Ta strona została uwierzytelniona.

zrobić, strasznie z tem marudził. Tłómaczył się, że desek takich cienkich niema i czasu, a może trochę i pana Boreckiego się bał, żeby go nie zdyfamował za to, że zamiast skrzynie do kartofli połatać, głupstwami się trudni.
Ale jakoś pokonano przeszkody. Deski wypatrzyła w szopie panna Zofia, Filip zaś skorzystał z czasu, kiedy pana Boreckiego w domu nie było i schodki zmajstrował.
Narobił się chłopisko, to prawda, ale nie darmo, bo dostał od panny Jadwigi kielich gorzałki i taki kawał chleba z masłem i serem, że go, w spokojności usiadłszy, ze trzy kwadranse jadł i ledwie zjadł, choć się dobrze zwijał.
Ale znów się kłopot wywiązał. Trudnoż było wstawiać do pokoju takie białe schodki sosnowe; należało je wpierw pomalować.
Przy tej okazyi dopiero panny przekonały się, jak trudną sztuką jest malarstwo, zwłaszcza, gdy kto chce koniecznie, żeby schodki były zielone.
Ciotka mówiła, żeby nie grymasić i nie szukać wiatru w polu, kiedy w domu, Bogu dzięki, jest farbka do bielizny; ale sama się przekonała, że to do niczego, schodki bowiem stały się nie niebieskie, ale jakieś srokate, łaciaste.
Próbowano poprawić ten kolor wiórkami — jeszcze gorzej — i byłoby wypadło wyrzec się schodków, ale panienki nie dały za wygranę. Przy pierw-