Strona:Klemens Junosza-Czarnebłoto.pdf/211

Ta strona została uwierzytelniona.

go pytam, czy pan niema na sprzedaż przypadkiem.
— Trudno, nie zawsze można sprzedawać, kiedy wam się podoba; czas płaci, czas traci.
— No, alboż my nie ryzykujemy? Handel zbożem, to jest tak, jak granie w karty, dziś pan, jutro kapcan, ale zawsze trzeba cokolwiek ryzykować.
— Ja wolę nie ryzykować.
— I to jest dobrze, ale jak czasem. Ryzykując, można stracić i nie ryzykując, można nie zarobić, bo prawdziwie mówiąc, nieryzykowanie, to jest także ryzykowanie, tylko w innym gatunku.
— Jakto?
— Bardzo prostym sposobem; jeżeli ja kupuję naprzód zboże i później ceny spadną, to tracę, bo ryzykowałem z góry; jeżeli pan trzyma zboże w śpichrzu i czeka na ceny lepsze, a doczeka się gorszych, to pan także straci, ponieważ pan ryzykował od dołu. Panie dobrodzieju, wszystko jest na świecie ryzyko, oprócz szczęścia.
— Tak, ale gdzie go szukać?
— Na co szukać? Jak ono ma do kogo przyjść, to samo przyjdzie, nawet niewołane i nieproszone, a jak niema przyjść, to choćby człowiek stanął na środku rynku i cały dzień krzyczał: „aj, waj!“ — to ono też nie przyjdzie. Niedaleko szukając, mamy przykład w naszej okolicy, bliziutko, z panem