Strona:Klemens Junosza-Czarnebłoto.pdf/219

Ta strona została uwierzytelniona.

— Niech będzie pochwalony! — rzekł.
— Na wieki! — odpowiedział Rokita. — A dokąd to pan Walenty w taki deszcz?
— Ha! mój bracie, potrzeba na mokrość nie zważa.
— Juści prawda.
— Ja-bo, widzisz, do Kopytkowa, do regenta; wypis muszę wyjąć, bo mi do sprawy potrzebien.
— Ochota panu Walentemu za temi sprawami wciąż jeździć.
— A co mam sobie żałować?
— Ja jednę tylko sprawę miałem i życie mi już obrzydło.
— Z kim?
— Z Chasklem.
— Ach, to już była sprawa? I jakże?
— Przegrałem, panie Walenty; każą jakieś koszta płacić; wójt mówił, że mi chałupę opiszą, bydło z obory wyprowadzą... albo ja wiem? Ja nie uczony, nie piśmienny, stałem, jako słup, a żyd gębę rozpuścił, aż sędzia dzwonił na niego i krzyczał, żeby nie trajkotał.
— I cóż ty, biedaku, teraz zrobisz?
— Bo ja wiem? Radziłem się ławnika; powiada: niema co, bracie, zagódź, daj mu coniebądź, niech czeka.
— No?
— Chodziłem do żyda: twardy psia kość, jak