Strona:Klemens Junosza-Czarnebłoto.pdf/225

Ta strona została uwierzytelniona.

— Także się Michał pyta! Toć małe dziecko wie, że prawda.
— Oj, nie, panie Walenty, nie prawda to, nie prawda.
— Cóż znowu?
— Jednego dnia, też przez tego Chaskla, żałość mnie zdjęła; huk mi się we łbie zrobił i w gardzieli paliło i język zesechł, jak kołek. Poszedłem do studni, wyciągnąłem wiadro wody i jakem się do niego przypił, tom pił, pił bez pomiarkowania, jak nieprzymierzając, koń. I w gorącość mnie zaraz wrzuciło, świat się koło mnie kręcił i zataczałem się tak, żem ledwie do chałupy trafił. Zaraz na progu baba poznała, żem pijany i ożogiem mnie po łbie raz i drugi.
— Oho! ostra kobieta...
— A juści. I nie broniłem się nawet, bom miarkował, że prawda. Mówię: owszem, wal, Kasiu, jagodo, bom sprawiedliwie pijany. Padłem na posłanie, jak kłoda; kobieta, choć prędka, ale miłosierna, przykryła mnie kożuchem i tak przeleżałem dwa dni i dwie noce.
— Od wody?
— Od wody... I potem, jakiem już strzeźwiał, to jeszcze drugie dwa dni chodziłem, jak potłuczony, że mi przy robocie wszystko z garści leciało, a głupiego kloca nie mogłem podźwignąć.
— Osobliwa rzecz.