Strona:Klemens Junosza-Czarnebłoto.pdf/227

Ta strona została uwierzytelniona.

dogadywał o tym robaku, żeby go utopić, a po prawdzie panu Walentemu powiadam, że w tej gorzałce, cośmy ją we trzech wypili, nietylko robak, ale i spore prosię-by mogło utonąć.
— Spiliście się pewnie, jak nieboskie stworzenia?
— Oni całkiem. Piskorza na swój wóz wziąłem, bo mi po drodze było i odwiozłem go do chałupy, a Podsiadło został w karczmie, jak nieżywy i dopiero na drugi dzień wieczorem się przebudził...
— A jakże z wami, Michale?
— Nic, panie Walenty. Przyjechałem do domu trzeźwiuteńki, kobieta nawet nie poznała, żem co pił.
— Ha! tęga głowa.
— I to nie. Czasem od dwóch półkwaterków mnie z nóg zetnie.
— No, no?
— To musi, panie Walenty, wszystko tak z frasunku. Oj, źle na świecie!
— Źle. Ale czy ci się zdaje, że to tylko tobie? Pójdź-no między ludzi, posłuchaj. Widzisz, ja na ten przykład, choć piśmienny jestem i kodeksy znam na wylot, a przecież mnie Chaskiel z Joelem tak trapią, jako i ciebie.
— I może on pana Walentego też tak samo z chałupy wyrzucić?
— Oj, oj! Tylko ze mną trochę trudniej.