Strona:Klemens Junosza-Czarnebłoto.pdf/23

Ta strona została uwierzytelniona.

żem, wełną, zwiedziłem świat na kilka mil dokoła, z czego zresztą próżnej chwały nie szukam — i miałem przytem sposobność oglądania różnych gatunków ziemi i rozmawiania z ludźmi, którzy się na niej znają. Otóż wiem dokładnie; bywa glina, bywa piasek, bywa czarna ziemia, tak, jak w Zatraceńcu naprzykład pole czarne; ale to, co my widzimy, nie jest ani gliną, ani piaskiem, ani czarną ziemią. Cóż więc jest?
Engelman głos zabrał.
— Ja wam powiem — rzekł — puściłem w ruch myśl moją i nie napróżno. To wcale nie jest ziemia.
— Więc cóż?
— Co jest? — dorzucił Dawid.
— To są najprawdziwsze śmiecie.
— Śmiecie?
— Przypatrzcie się tylko uważnie. W głębokości dwóch łokci kopacze natrafili na szczątki starej miotły, która jeszcze nie zdążyła zgnić. Zdaje się, że nie potrzebuję dodawać, iż miotła jest dowodem obecności śmieci.
— Uszer słusznie mówi — rzekł Jankiel Bas.
— Uważajcie dalej, tu widzę blaszane pudełko od sardynek.
— To jest głupstwo.
— Nie, to dowód. Dzieci bawią się takiemi pudełkami.
— Więc co?