Strona:Klemens Junosza-Czarnebłoto.pdf/234

Ta strona została uwierzytelniona.

nu sama nastręczę i postaram się dopomódz; teraz właśnie najlepszy na to czas. Wszyscy mówią o pańskiej sukcesyi, o pańskim majątku; kto tylko ma córki, bardzo się o pana dopytuje... Jabym radziła korzystać, póki czas, póki ludzie pańskiego majątku nie porachują naprawdę.
— Nie rozumiem.
— Proszę pana, nikt nie słyszy, możemy mówić otwarcie. Pan nie wie nawet, jaka ja jestem dla pana życzliwa.
— Czy naprawdę?
— Tak bardzo naprawdę, że pan sobie tego nawet wyobrazić nie może. Właśnie przez to, że jestem taka życzliwa, to znam pańskie interesa, nie chcę powiedzieć, że tak jak pan, ale dużo lepiej od pana... Do tej pory pan się ledwie trzymał przy dzierżawie...
— No, nie tak ledwie, jak się pani zdaje.
— Co my się mamy bawić w zabawki? Kto zapłacił ostatnią ratę za pana? Jankiel Bas. Kto kazał mu, żeby on zapłacił? Pan tego nie wiesz... Może ja kazałam, może się nawet do tego przyczyniłam. Janklowi pan dużo winien, Glancman ma u pana także sporo, Dawid Śliwka też; o mnie to już nie ma co mówić. A niech pan porachuje różne drobne dłużki, rachunki po sklepach, to się zbierze bardzo ładne parę rubli...
Młody człowiek zamyślił się i po chwili rzekł: