Strona:Klemens Junosza-Czarnebłoto.pdf/241

Ta strona została uwierzytelniona.

do pewnego żydka, znawcy biżuteryi, z prośbą o dokładne oszacowanie bransoletki.
Zatabaczony staruszek włożył okulary, zważył złoto, przypatrzył się uważnie kamieniom i oświadczył, że za ten fant można dać ośmdziesiąt rubli bez obawy o stratę.
Nie pod dobrą wróżbą, rozpoczęły się konkury młodego dzierżawcy. Pierwsza wizyta spełzła na niczem.
Napróżno tęgie kasztany odbyły drogę z Zatraceńca do Brzozówki i z powrotem; Boreckiego w domu nie było, gdyż wyjechał za interesami na dni kilka, panienki zaś z ciotką były u pani Zawadzkiej.
Trzeba było zostawić bilet wizytowy i powrócić do domu.
Skromny domek leśniczego na Majdanie kąpał się w blaskach słońca. Na pogodnem niebie nie było ani chmurki, las mienił się tą zielonością wrześniową, która ma całe setki odcieni, zielonością, przeplataną złotemi, bronzowemi, czerwonemi barwami liści, krótkotrwałą swoją istność kończących.
Brzozy, lipy, dęby, jesiony, wszystkie pięknie, a każde inaczej, odznaczały się zdaleka na ciemnem tle sosen i świerków. I zapach z lasu szedł żywiczny, orzeźwiający, łagodny wietrzyk przynosił tchnienie lasu przez okna otwarte do dworku.