Strona:Klemens Junosza-Czarnebłoto.pdf/243

Ta strona została uwierzytelniona.

Była ich taka obfitość, że nietylko panienki, ale nawet ciotka Gertruda, nie mogły się powstrzymać od głośnego wyrażenia podziwu.
Tysiącami tysięcy rozsiadły się one pod drzewami, wśród trawy, mchów, paproci; niektóre rosły tuż przy drożkach, jakby w lesie zamało dla nich miejsca było, a jaka rozmaitość!
Wielkie muchomory czerwone i biało nakrapiane, w szerokich, płaskich kapeluszach, to znów w kołpakach spiczastych; żółte gąski, bedłki białe na wątłych nóżkach, duże, lub też drobne jak groszaki, ogromne maśluchy, sitaki; w dołkach, gdzie las rzadszy i ziemia wilgotniejsza, dorodne rydze, dalej znów gołąbki, wreszcie pod dębami prawdziwe grzyby w ilości wielkiej, tylko schylać się i brać, jak swoje.
Tak ślicznie w lesie. Żółta wilga gwiżdże i przekomarza się z towarzyszkami, pstre dzięcioły kują w sosny, jak kowale, w oddaleniu słychać gruchanie turkawek i minorowe głosy grzywaczów. Czasem wiewiórka rzuci się, jak kula, z gałęzi na gałęź i biegnie wśród konarów z drzewa na drzewo, jak po ziemi; czasem spłoszona sarenka przemknie wśród drzew i mignie, jak błyskawica, krzykliwa sójka się odezwie, lub ślicznie ustrojona kraska przeleci. Nibyto cicho w lesie, a nie cicho, bo tysiące szmerów i dźwięków zlewa się w jeden chór z szumem drzew, z rozhoworem drżących list-