Strona:Klemens Junosza-Czarnebłoto.pdf/244

Ta strona została uwierzytelniona.

ków, zapewne szepczących sobie nawzajem słowa pożegnania, gdyż coraz to który oderwie się od gałęzi i drżąc w powietrzu, powoli, bez szelestu, niby żółty lub czerwony motyl, opada na ziemię. Ukośnie słońce przedziera się między drzewami, smugi światła odznaczają się wyraźnie na tle zieleni, a w tych smugach świetlanych roi się cały świat drobniutkich muszek.
Pod sklepieniem z konarów drzew olbrzymich, sklepieniem ażurowem, przez które niebo widać, rozlega się śmiech wesoły.
Co grzybów! co grzybów! Ten piękny, ten dorodny, obok jeszcze większy, a tam dalej aż trzy obok siebie, a wszystkie okazałe, zdrowe.
Panienki szczebioczą z panem Stanisławem, starsze panie posuwają się wolniej i znacznie pozostały w tyle.
Niemasz nic przyjemniejszego nad zbieranie grzybów, zwłaszcza, gdy się towarzystwo dobierze; panna Jadwiga więcej jednak zajmowała się grzybami, aniżeli towarzystwem i wyprzedziła siostrę tak, że nie mogła nawet słyszeć, o czem ona z panem Stanisławem rozmawia.
A ona rozmawiała z początku o grzybach, potem o kwiatach, potem o lesie, przez chwilę zaś nie mówiła nic, tylko rumieniła się i słuchała, a musiało być opowiadanie bardzo zajmujące, gdyż prze-