Strona:Klemens Junosza-Czarnebłoto.pdf/247

Ta strona została uwierzytelniona.

jemnicę swoją na dnie serca ukryła, a tu każdy robi takie miny, jakby się czegoś domyślał i coś wiedział. Najbardziej Jadwinia...
I dlaczego? Przecież naprawdę nikt nie wie i nikt się domyślać nie może.
Szybko, pomimo, że już noc zapadła, toczyła się bryczka po drodze do Brzozówki. Już była blisko mostu, gdy dał się słyszeć tętent galopującego konia.
— Pan Stanisław! — zawołała Zosia, gdy jeździec zrównał się z bryczką.
— Jaki ty masz wzrok doskonały! — rzekła ironicznie Jadwinia.
— Dogoniłem panie — odezwał się młody człowiek — aby je ostrzedz, że tu jest mostek zepsuty.
— Co też pan mówi — rzekł Wojciech stangret, dotknięty niejako w swej godności — mostek nowy, a mocny, że choć z harmatami jechać.
— Zawsze jednak, na wszelki wypadek, odprowadzę panie do wsi, będzie bezpieczniej.
Odprowadził, pożegnał i zyskał na tem jedno krótkie, ale serdeczne uściśnienie rączki.
Zwrócił konia i jak wicher popędził na Majdan, a dziwił się zapewne, jak jeden zwyczajny mierzyn może na swym grzbiecie człowieka i taką niezmierną masę szczęścia udźwignąć...