Strona:Klemens Junosza-Czarnebłoto.pdf/251

Ta strona została uwierzytelniona.

— Dla niego?! — powtórzyła z oburzeniem.
— Mówię wyraźnie.
— A, panie bracie, tegom się po tobie nie spodziewała!
— Cóż?
— Żebym ja miała dla niego wystawne obiady gotować, honory mu świadczyć? Ja? Przepraszam uniżenie, ale kwituję z zaszczytu!
— Siostro...
— Tak, powtarzam, że kwituję. Niech Wojciechowa rządzi... ja odjeżdżam!
— Nie rozumiem, co siostrę tak oburza?
— Zapewne. Może mu brat gotów Zosię oddać?
— Dlaczegóżby nie?
— Oddaj, ojcem jesteś, masz prawo, ale ja na to patrzeć nie mogę, nie chcę i nie będę! Nie na to ci córki wychowałam, żeby je zmarnować, nie na to przywiązałam się do tych dzieci. Nie. Dziś widzę, że... Nie, ja na to patrzeć nie mogę i być tu, u ciebie, nie mogę. Oddalam się, proszę o konie na jutro, a jeżeli mi brat nie da, wynajmę u chłopa.
Dzierżawca za głowę się schwycił.
— Kobieto! — rzekł — upamiętaj się, com ci zawinił? Co chcesz czynić?
— Zawiniłeś brat względem rodzonego dziecka, a co ja chcę czynić, tom już powiedziała. Chcę odjechać, osiąść gdzie w miasteczku i chodzić dzień