Strona:Klemens Junosza-Czarnebłoto.pdf/257

Ta strona została uwierzytelniona.

ka, nalewając mu piwo — on teraz jest pan, co się zowie pan...
— A twojej Małce radość! — wtrącił złośliwie szlachcic.
— Co ma być jej za radość z tego, że kto ma? Niech ona ma, to się ucieszy.
— No, no, niech-no tylko Różański siaki taki grosz obaczy, to i jej się okroi.
— Za co?
— Za ładne oczy.
Mojsie poczerwieniał na obliczu i ramionami ruszył.
— Co pana Walentego cudze oczy obchodzą? Niech wasan lepiej pilnuje, żeby wasanu, przy jakiej zwadzie w karczmie, kto nie nadeptał na oko.
— Ej, żydzie! — krzyknął groźnie Walenty — nie gadaj zadużo!
— Niech-no pan zapłaci za piwo.
— Zapłacę, jak wypiję i jeszcze jednę butelkę każę dać. Cóż ty sobie myślisz, że Wasążek pieniędzy nie ma!
— Ja nic nie myślę; ja chcę dostać za piwo.
Wasążek garść miedziaków z kieszeni dobył i na stół rzucił.
— Znaj pana po cholewach! — zawołał.
— Dziurawe...
— Gęba twoja dziurawa! Strasznie shardziałeś, mój Mojsie, a możeś główny los na loteryi wy-