Strona:Klemens Junosza-Czarnebłoto.pdf/270

Ta strona została uwierzytelniona.

czego ta jedna nie obdarzy go ani słówkiem, kiedy wszystkie witają go wesołym szczebiotem i dlaczego ta jedna, ta mianowicie, którą chciałby żoną swoją nazwać?
Postanowił zwyciężyć bądź co bądź, przełamać ten opór, zdobyć i uśmiech i spojrzenie i miłe słówko, ożywić głaz żyjący, serce w nim zbudzić.
W tej myśli coraz częstsze wizyty w Brzozówce składał i coraz bardziej je przedłużał.
Liczył na to, że przecież kiedyś, chociaż raz, znajdzie chwilę odpowiednią do rozpoczęcia rozmowy, że przełamie ten bierny, cichy, a jednak tak zacięty opór.
Raz zdawało mu się, że już, już sposobność taką pochwycił.
Było dość późno, zegar jedenastą wydzwonił. Borecki robił rachunki w swoim pokoju, szczebiotliwa Jadwinia wyszła, w saloniku została tylko Zosia, zajęta ręczną robótką i ciotka Gertruda. Ta siedziała na kanapie i znużona całodziennem dreptaniem, przymknęła powieki. Różański był pewien, że drzemie, usiadł więc tuż przy Zosi i przyciszonym głosem mówić zaczął, że od czasu, kiedy ją poznał, spokoju nie ma, że tylko o niej myśli, marzy, że życie za nią oddać gotów...
W Zosi serce zamarło; to bladła, to znów fale różowej krwi napływały jej do twarzy, chciała uciec, a wstać nie mogła, chciała krzyknąć na nie-