Strona:Klemens Junosza-Czarnebłoto.pdf/271

Ta strona została uwierzytelniona.

go, żeby sobie poszedł, żeby ją przestał dręczyć, ale głos zamierał jej w gardle.
Czemu ta ciotka śpi!
Stara panna niby drzemała, tak samo, jak ów żóraw wartownik, który żerującej gromady swoich współbraci strzeże. Słyszała wybornie każdy wyraz, wymówiony przez młodego człowieka i w chwili, kiedy ten z uniesieniem zapewniał Zosię o swojej miłości dozgonnej, otworzyła oczy i niby bardzo zaciekawiona, zapytała:
— Proszę pana, czy Eufrozyna Różańska, która przed trzydziestoma laty wyszła za mąż za niejakiego Majera, jest pańska krewna, czy nie?...
Podobno była krewną jego rzeczywiście, ale zaskoczony zapytaniem w chwili tak stanowczej, wyparł się, że jak żyje o żadnej Majerowej nie słyszał, Eufrozyny Różańskiej na swoje oczy nie widział, że wogóle z dalszą familią stosunków nie ma żadnych.
Zosia w tej chwili zniknęła i nie pokazała się już więcej, zaś młody człowiek, wysłuchawszy długiej historyi o Ferdynandzie Majerze, który był z pochodzenia Niemiec, z fachu weterynarz, a ku wielkiemu zmartwieniu rodziny Różańskich, ożenił się z Eufrozyną, odjechał zły sam na siebie, na ciotkę, na cały świat, wreszcie na Małkę, która przy każdej sposobności powtarzała mu, że trzeba