Strona:Klemens Junosza-Czarnebłoto.pdf/273

Ta strona została uwierzytelniona.

— Jakto? Nic nie mówił, nie zapytywał i wiedział? Zkąd? Chyba mu sama powiedziałaś?
— Ach! ciociu, cóż znowu? Tak trudno to opowiedzieć. Ja nie wiem, jak ciocię kocham; nie wiem, zkąd on wiedział, ale wiedział... On takie oczy ma, ciociu, że tylko spojrzy na mnie, to zgaduje, co ja myślę... Może cioci się zdaje, że on mi się oświadczał?... Wcale nie, tylko powiedział, że mnie bardzo kocha i ja mu też nic nie mówiłam, tylko... powiedziałam, że go także bardzo kocham... i już więcej ani jednego słóweczka, nic, nic, zupełnie nic, jak ciocię z duszy kocham!.. Tylko później, ile razy go widziałam, to patrzył na mnie i pytał: „Czy to prawda i czy aż do śmierci?“ Więc ja mówiłam, że prawda, i że do samej śmierci. Przecież to nic złego, moja ciociu?... A teraz, teraz... jaka ja jestem nieszczęśliwa, jak bardzo nieszczęśliwa!.. Czy tylko ja jedna na świecie, czy mało panien? Po co on tu przyjeżdża? Czego się do mnie przyczepił?
— Nie bój się, moje dziecko, nie damy się!
— Tak się cioci zdaje! Dziś mnie plótł różne androny, a jutro może napleść ojcu... Na moje nieszczęście, ojciec go lubi. Zawoła mnie, ja się rozpłaczę, ojciec krzyknie, tupnie nogą, rozgniewa się i cóż ja zrobię... Nie posłucham ojca?... Ach, moja ciociu, ciociu kochana, niech mnie ciocia ratuje!...