Strona:Klemens Junosza-Czarnebłoto.pdf/278

Ta strona została uwierzytelniona.

Różański wbiegł, wydobył owe pozwy z kieszeni i rzucił je na stół.
— Może mi pani zechcesz powiedzieć, co to jest? — zapytał.
Małka przeciągnęła się bez ceremonii, ziewnęła głośno i odpowiedziała z uśmiechem:
— Tak dawno pan interesa prowadzi i nie zna pan jeszcze wezwania do sądu? Ja się bardzo dziwię. Chyba panu taka praktyka nie pierwsza?
— Ale pani wiesz od kogo one są?
— Dlaczego nie mam wiedzieć? Ja wszystko wiem; jeden od Glancmana, jeden od Śliwki, a pięć odemnie samej.
— Od pani?
— Przecież tam stoi napisane.
— Ja tego nie rozumiem, nie pojmuję. Jakto? Więc pani mnie pozywasz? pani? A niby taka życzliwa, taka przyjaciółka!
— Co to ma do przyjacielstwa? Czasem rodzeni bracia mają sprawę w sądzie. Czy pan myśli, że ja nie jestem życzliwa. Oj, oj i jak! Pan mnie przecież zna.
— Więc co znaczą pozwy?
— Widzi pan, to jest tak. Ale niech-no pan siada, owszem, bardzo proszę, jak dawniej, niech pan usiądzie sobie wygodnie. Tym pozwom i sprawom nie ma się pan co dziwić, to jest zwyczajna rzecz. Każdy człowiek ma swoją miarkę czekania,