Strona:Klemens Junosza-Czarnebłoto.pdf/28

Ta strona została uwierzytelniona.

w porównaniu jest zawiele honoru, Uszer Engelman stanął w obronie poety i przyznał, że w istocie zawiele jest honoru... dla lwa.
Jest dzień lipcowy, święto, godzina czwarta po południu, deszcz pada.
Na ulicach miasteczka cisza grobowa, na rynku ani żywego ducha. Sklepy pozamykane, okna prawie wszystkie zasłonięte.
Wychudzona koza przechadza się po rynku, kot zgłodniały czatuje na wróble. I taka cisza, taki spokój bezwzględny trwa prawie do wieczora.
Deszcz ustał, wiatr chmury rozpędził, zachodzące słońce zalewa miasto światłem złocistem i oto, tu i owdzie, otwierają się drzwi domostw, ukazują się mężowie, niewiasty i dzieci; tu i owdzie otwiera się okienko i dolatuje z niego odgłos pieśni.
Ale jacy to mężowie, jakie niewiasty, jakie dzieci, jakie pieśni!
Język ludzki tego nie opowie, pióro nie opisze.
Każdy prawie mąż w atłasowej kapocie, każda prawie niewiasta w jedwabiach. Przechodzone to i łatane miejscami racimory, trochę już utraciły świeżość, ale racimory! A jakie czapki futrzane, z tchórzów, z kun, z lisów, z soboli — a jakie kosztowności na niewiastach! Jakie perły, jakie złoto, jakie brylanty!
Coraz częściej drzwi skrzypią, coraz nowe,