Strona:Klemens Junosza-Czarnebłoto.pdf/286

Ta strona została uwierzytelniona.

jeszcze nie zdarzyło mi się widzieć, ani słyszeć, żeby który naprawdę usechł — i jemu więc nic nie będzie. Nie widzę żadnej racyi do pośpiechu.
— Jednak...
— Wiadomo bratu, że Zosia nie bardzo temu konkurentowi sprzyja.
— Romanse to, pani siostro, poezya!
— I na to się zgadzam, ma pan brat słuszność, ale po cóż straszyć dziewczynę przed czasem? Niech się oswoi z tą myślą, niech się przyzwyczai. To jednak najmniejsza rzecz. Powiada pan brat, że taka młoda panienka jest dzieciak i nie może mieć zdania — i na to się zgadzam, tak dalece, że nawet ten punkt w rozmowie pomijam. Ale są inne, ważniejsze względy.
— Naprzykład?
— Pan brat rozumie, bo przez całe życie tej zasady się trzymał, że wszystko trzeba robić rozważnie, po gospodarsku; nie łap, cap, jak na Urwańskiej ulicy. On dom już urządził, a myśmy jeszcze nic nie przygotowali.
— Pieniądze-bo są...
— Bardzo pana brata przepraszam; są i nie są.
— Jakże znowu? Przecież ja chyba wiem, co mam w kieszeni?
— To też ja mówię. Z jednej strony pieniądze są — z naszej strony, a ze strony pana kawalera dotychczas nie ma jeszcze nic...