Strona:Klemens Junosza-Czarnebłoto.pdf/301

Ta strona została uwierzytelniona.

sane. Żydom się z nich wiele nie dostanie, ale i mnie wykurzą, jak lisa z jamy.
— I cóż poczniecie?
— Ha, mój Michale, choć ty prosty chłop, ale szczery i dobry człowiek, tedy ci powiem. Mógłbym ekonomować gdzie na folwarku, ale nie chcę. Od maleńkości na swojem, to mi kark bardzo zesztywniał. Jużbym ja nie mógł u takiego Różańskiego, naprzykład, koło drzwi stać i jego fochów znosić, jużem zastary, ale jest jeden Pan wielki, u którego służba honorem mi będzie.
— I cóż to za pan?
— Pan Bóg nasz miłosierny, Michale. Już ja trzy tygodnie bez roboty żadnej chodzę, jeno medytuję a dumam, dumam a medytuję; oj, i dodumałem się, że wielkie są grzechy moje i wielkie zmarnowanie życia mojego było... Opatrzyłem się, bracie, ale po niewczasie... Nie trzeba było tyle kodeksów w łeb kłaść sobie, i tyle spraw prowadzić, i tyle jarmarków odwiedzać i tyle pisania żydom podpisywać. Roześmiejesz się może ze mnie, powiesz: „Aha! obejrzał się kusy, jak mu ogon ucięli.“ Prawda, bracie, wszystko prawda i „nierychło, Marychno, po śmierci wędrować“ — to też prawda, ale Bóg miłosierny i jużem sobie postanowił Jemu do śmierci służyć i tak w onej służbie żywota dokonać.
— Jakże to? Przy kościele?