Strona:Klemens Junosza-Czarnebłoto.pdf/319

Ta strona została uwierzytelniona.

— A ja ci mówię, że nie to, co zawsze; ale coś nowego, coś takiego, co ci wyjdzie na dobre.
— Ale cóż właściwie?
— Ja nie wiem dokładnie, lecz widzisz, są znaki, które dają dużo do myślenia.
— Szczególna rzecz, że ty zawsze widzisz to, czego inni nie widzą.
— Mylisz się, Zosiu, to, o czem myślę, widziało chyba ze stu ludzi, co mówię stu... więcej!
— W całym folwarku tylu nie ma.
— Bo też to było nie na folwarku, tylko koło kościoła. Wczoraj. Nie wiem dlaczego nie chciałaś z nami jechać i wymawiałaś się bólem głowy, chociaż nie bolała cię wcale.
— Wolałam się pomodlić w domu, aniżeli narażać się na spotkanie z panem Różańskim.
— Nie był.
— Ale mógł być. Jest prawie co niedziela.
— A niech go tam! Teraz słuchaj. Wczoraj nie mogłam ci opowiedzieć, bo ciągle ktoś był, a wieczór spać mi się chciało, więc dziś zdam ci relacyę. Po nabożeństwie ojciec rozmawiał z proboszczem. Przyłączyło się jeszcze kilku sąsiadów-dzierżawców, kilku panów z zarządu dóbr. Jeden opowiadał widać coś bardzo ciekawego, bo wszyscy słuchali uważnie, a już najbardziej ojczulek. O! marszczył brwi i targał wąsy, jak to zwykle robi, kiedy jest zirytowany. O czem mówili, do-