Strona:Klemens Junosza-Czarnebłoto.pdf/324

Ta strona została uwierzytelniona.

ale swojemi babskiemi oczami widzę więcej, niż się bratu zdaje.
— I cóż siostra widzisz?
— Wybierasz się do Różańskiego...
Borecki szarpnął siwe wąsy i zaczął chodzić po pokoju.
Pani Gertruda patrzyła na niego przez chwilę, wreszcie rzekła:
— Dlaczego pan brat nie zaprzecza?
— No tak, nie zaprzeczam, jadę, alboż mi nie wolno?
— Zapewne, że wolno. Ale czy wolno głupstwa robić, to znowuż inne pytanie...
Borecki zaczął tracić cierpliwość.
— Pani siostra impertynencye mi mówi.
— Bo jestem siostra! Mnie też przykro, ale sumienie mi nakazuje ostrzedz.
— Przed czem? Co mi zagraża?
— Sam sobie zagrażasz. Potrzeba to w nieswoje rzeczy się wdawać?
— Ale...
— Nie, panie bracie, Bogu dzięki, ślepa nie jestem. Widzę, co się święci, a z kilku słów twoich odgadłam zamiary. Jedziesz do Zatraceńca, chcesz Różańskiego ratować, niepytany i nieproszony.
— No, więc cóż? Tak, chcę go ratować, bo chwilowo on tego ratunku potrzebuje.
— Chwilowo?