Strona:Klemens Junosza-Czarnebłoto.pdf/325

Ta strona została uwierzytelniona.

— Oczywiście. Sukcesyę odbierze i to, co mu dziś dam, wróci.
— Proszę!
— Dlaczego nie mam dopomódz? Chłopak dobry i sąsiad. Potrzeba jest chwilowa, a mogą go zniszczyć. Powiada siostra, że pomagam nieproszony. Prawda, nie żądał tego, aleć sam widzę, w jakich jest opałach. Pani siostra, chociaż tak się rzucasz i srożysz, zrobiłabyś to samo, co ja.
— A broń Boże!
— Nie wystawiaj się gorszą, niż jesteś. Mając wszelką pewność oddania...
— Aha! hypoteka, prawda? Pierwszy numer na księżycu.
— Bardzo przepraszam, są kapitały i majątek.
— Widział pan brat, liczył pan brat, co?
— Nie liczyłem, ale to rzecz wiadoma; wszyscy o tem mówią.
— Także dowód! O tobie, panie bracie, wszyscy mówią, żeś bogacz, a jesteś tylko zamożny. Nie, nie spodziewałam się po bracie, żeby tak bez namysłu lecieć, jak ćma w ogień. Jak mi Bóg miły, nie uchodzi. Skoro się już jest w latach, trzeba być uważnym i rozważnym, dotrzeć do źródła, przekonać się, sprawdzić. Są, ludzie, którzy się takiej zasady trzymają.
— Cóż to za ludzie!
— Choćby, nie chwaląc się, ja! Baba jestem,