Strona:Klemens Junosza-Czarnebłoto.pdf/33

Ta strona została uwierzytelniona.

i w jednym szynku świeci się jeszcze. Tam czuwają.
Czuwa też i Engelman, gdyż wyspał się doskonale w dzień i teraz na przyzbie przed domem usiadłszy, fajkę pali, wodze myślom puszcza i kombinuje.
On wie, co znaczą te dwa światła, dlaczego nie gasną one, chociaż jest noc, a tem samem nie ma prawdopodobieństwa, że nagle ktoś obudzi się ze snu i przyjdzie do szynkarza wódki kupić, lub do tamtego drugiego przyjemny dyskurs z nim prowadzić.
Engelman wie, że zarówno szynkarz, jak i ów drugi obywatel, nie są uczeni kabaliści, żeby mieli noce na rozmyślaniu przepędzać i to wie także, że zarówno jeden, jak i drugi, nie należą do rzędu rozrzutników i nie wypalaliby nafty napróżno. Wie, że to światło się pali i palić się musi dla takich interesów, które słońca nie znoszą.
Nie jest to nadzwyczaj pięknie, nie jest bardzo pięknie, ale cóż robić?
Ten, który pali światło w nocy, potrzebuje żyć — i ten, co przy słońcu handlować nie lubi, także „potrzebuje żyć“ — a w tych dwóch wyrazach leży najgłówniejsza przyczyna wielu zjawisk życiowych, napozór dziwnych i niezrozumiałych, ale w gruncie rzeczy tak naturalnych, jak to, że słońce świeci w dzień, a gwiazdy w nocy.