Strona:Klemens Junosza-Czarnebłoto.pdf/347

Ta strona została uwierzytelniona.

niedobrze być samemu. Nie dziw się i nie gniewaj, że tak poufale przemawiam, panie Różański. Ja mógłbym ojcem twoim być. Widziałeś mnie wśród tej zgrai, która tam ostatki twego mienia rozgrabia; przyszedłem tak samo, jak oni, aby cię egzekwować. Żalu o to do mnie nie miej, spełniam bowiem tylko obowiązek.
— Ja też do pana żadnej nie mam pretensyi, ani urazy.
— Mój panie, pozwólże mi mówić dalej. Co robić dziś z sobą zamierzasz?
— Nie wiem jeszcze, nie myślałem, nie mogłem myśleć...
— Za parę godzin zostaniesz samotny, wśród pustych kątów i ogołoconych ścian, a samotność w takich chwilach to niedobry towarzysz.
— Ja chcę wyjechać do Warszawy, a może... nie wiem, ja nic nie wiem. Panie, dziękuję ci za twoją dobroć, ale zostaw mnie w spokoju.
— Tego zrobić nie mogę, nie opuszczę cię. Pojedziesz do nas.
— Jakto do nas?
— Do mnie i do mojej żony. Starzy jesteśmy, pocieszać może nie potrafimy, ale postaramy się, aby cię ukoić, może radę dobrą damy, może coś obmyślimy, może, albo ja wiem? Nie gardź szczerem sercem, niech ci się zdaje, że to ojciec z matką