Strona:Klemens Junosza-Czarnebłoto.pdf/348

Ta strona została uwierzytelniona.

chcą cię do piersi przycisnąć i podtrzymać, żebyś nie upadł.
Te proste słowa szarpnęły Różańskiego za serce. Więc są jeszcze ludzie. Rzucił się w ramiona staruszka i zapłakał.
— Panie, panie, jakim ja nieszczęśliwy! Panie, com ja stracił!...
— Uspokój się, straciłeś bardzo niewiele, a pozostało ci zdrowie, młodość, siła. Wierz mi, mój drogi, że niejeden bogacz wszystkie skarby swoje oddałby za to, a ty rozpaczasz i ręce opuszczasz. Ja ci nauk dawać nie chcę, gdyż w tej oto chwili życie, ten najlepszy nauczyciel, daje ci bolesną lekcyę. Tyś się po niej odrodzić powinien; pójść w świat przebojem. Nie żałuj tego, co zostawiasz za sobą — idź, pracuj. Powtarzam ci, że skarby posiadasz, boś młody, boś silny, a, przepraszam cię najmocniej za wyrażenie, po dzisiejszych przejściach będziesz zapewne i rozumny. No, posłuchaj starego, tu już nie siedź, masz dość tego widowiska. Bryczka za ogrodem stoi, siadaj i jedź. Żona moja oczekuje cię, a ja, jak się tu już wszystko skończy, przyjadę z plenipotentem razem. No, jakże, jedziesz?
— Bóg ci zapłać, panie, jadę.
— A co to masz tu w kieszeni, mój kochany?
— To... — odrzekł zmieszany Różański — to pugilares.