Strona:Klemens Junosza-Czarnebłoto.pdf/352

Ta strona została uwierzytelniona.

licytacyi nie było, a chłopi, pomimo namawiania, kupować nie chcieli.
— Nie gospodarska rzecz — mówili — na cudzej biedzie się dorabiać. Nie zarodzi rola takim płużkiem orana!
Licytacya skończyła się, a Małka nie zeszła z kozetki; przybierała coraz to inne pozy, a oczy jej biegały na wszystkie strony.
— Gdzie on jest? — pytała męża. — Idź zaraz, dowiedz się, gdzie on jest?
— Na co on ci potrzebny?
— Na co? On mi w tej chwili tak jest potrzebny, jak głodnemu chleb, jak nędzarzowi pieniądze. On tu musi być zaraz!
— Małka! — krzyknął Mojsie groźnie — albo ty jesteś wielka szkaradnica, albo dostałaś nagle waryacyi!
— A! tak ci się zdaje, a ja chcę, żeby on tu był, żeby widział swemi oczami, że jest zdeptany jak robak; żeby usłyszał odemnie, że jest łobuz, kapcan i nie wart złamanego szeląga, żeby...
— Co ci z tego? Odebrałaś swoje pieniądze, to się ciesz pieniędzmi. On i bez twego powiedzenia wie, że jest kapcan i nie wart złamanego szeląga.
Wzruszył ramionami i odszedł, mrucząc gniewnie:
— Dziwna to kobieta, nawet w złości. Chce