Strona:Klemens Junosza-Czarnebłoto.pdf/355

Ta strona została uwierzytelniona.

gła skutkiem tego uniknąć niemiłego dla niej sąsiedztwo pani Rypsowej.
Uszer Engelman zachwycony był licytacyą i siedząc na furze Berka, oddawał się bardzo poważnym rozmyślaniom na ten temat.
Mojsie, zmęczony fizycznie, drzemał, a i ten lew duchowy, co się w nim był rano przebudził, spał teraz, jak zabity, schowawszy głęboko straszne swoje pazury.
Gorący, parny dzień zbliżał się do końca. Na horyzoncie ukazała się chmurka, za nią druga, trzecia i dziesiąta. Rosły i zlewały się w jednę.
Berek Dyszel spojrzał w górę i rzekł do siedzącego obok Glancmana:
— Jestem pewny, że będzie deszcz.
— W takim razie, dlaczego nie urządziliście na furze budy płóciennej?
— Możecie trochę zmoknąć, co mi to przeszkadza? Wy nawet dobrze zmokniecie, ponieważ zanosi się na burzę.
— Spieszcie, może zajedziemy przed deszczem.
— Po co mam spieszyć? Zgodziłem się, że was zawiozę do Zatraceńca i że was ztamtąd odwiozę do domu. W jednej połowie już to uskuteczniłem, w drugiej mam nadzieję uskutecznić, a czy macie być przywiezieni na mokro, czy na sucho, to mi zupełnie wszystko jedno, abym was przywiózł.
Gruba, ciężka kropla deszczu spadła mu na nos