Strona:Klemens Junosza-Czarnebłoto.pdf/367

Ta strona została uwierzytelniona.

raz dobrze łbami kręcić i dużo na koszta wydać, zanim przyjdą do czego.
— Nie wielkać to, mój Walenty, pociecha!
— Jak dla kogo; dla mnie wielka. Jak ja widzę, że taki niedowiarek tańcuje, to mi jakoś na sercu lżej.
Tego dnia Wasążek bardzo się do szwagra swego rozczulał, gawędzili obszernie, nawzajem honory sobie świadcząc, pomimo, że nieraz bywały pomiędzy nimi procesy i spory zawzięte byle o co.
Atoli taki Wasążek, jako i jego szwagierek, jedną mieli zasadę, a mianowicie: że w familii kłócić się można, ale niechby kto obcy jednego z familiantów zaczepił, to wtenczas, choćby i powaśnieni, choćby nawet w kłótniach będący, powinni za „familiantem“ stanąć, jak mur, i bronić go całą mocą.
Tak i teraz było. Walenty, porywczy i do kłótni pohopny, nie bardzo się z bliską zadawał rodziną, ale kiedy widział, że z nim źle być może i postanowił drogą symulacyi żydom windykowanie należności utrudnić, wszyscy szwagrowie i bracia najchętniej w tem mu dopomogli i liczyć mógł napewno, że go żaden nie zdradzi.
— I wilk w pojedynkę nie straszny — mawiał często Wasążek — a w gromadzie niech Bóg broni go spotkać.
Po południu na targu Jukiel Wasążkowego szwagra zaczepił pytaniem: