Strona:Klemens Junosza-Czarnebłoto.pdf/385

Ta strona została uwierzytelniona.

Dla tych, jak się zdawało, świat nie istniał, zwłaszcza, gdy się znajdowali razem.
Co ich to obchodziło, że Jadwinia całemi godzinami rozmyśla nad kwestyą jakiej wstawki, lub gałganka, że ciotka Gertruda zgromadza takie zapasy różnych smakołyków, jakby miała niemi nie gości weselnych, ale całe rzesze zgłodniałych nasycić; że pan Borecki, ku wielkiemu oburzeniu Małki, puścił się w podróż do miasta gubernialnego, aby ztamtąd wina sprowadzić; że cała służba była w gorączkowym ruchu, zapracowana, zajęta od świtu do nocy...
Nie zważali na to bynajmniej, jak gdyby obcy temu wszystkiemu; szeptali tylko nawzajem do siebie, ale co, o czem, tego nikt nie słyszał.
Jadwinia domyślała się, że zapewne o kochaniu i dziwiła się siostrze, że jest taka poważna.
— Gdybym ja była zakochana — mówiła do ciotki — tobym się śmiała, cieszyła i mój narzeczony musiałby być koniecznie wesoły, a ci siedzą tacy zadumani i poważni, jak dwa bociany na gnieździe i każą nam w to wierzyć, że są nadzwyczaj szczęśliwi.
— Co ty się tam znasz, dzieciaku! — odrzekła ciotka — jeszcze czas — i ty nie będziesz wiecznie roztrzepańcem, lecz nabierzesz powagi.
— Ale moja ciociu!...
— Czegóż jeszcze chcesz?