Strona:Klemens Junosza-Czarnebłoto.pdf/393

Ta strona została uwierzytelniona.

co ją jednak tak przeraziło, że przez kilka dni była jak nieswoja i w sklepie, pod wpływem tego wrażenia, omyliła się kilkakrotnie w wadze, dając funt za funt, bez ujęcia choćby drobnej cząsteczki. Ręce jej się trzęsły...
Wieczorem, kiedy się już trochę uspokoiło w miasteczku, a zwłoki Chaskla przeniesiono do budynku cmentarnego, gdzie miały do czasu przybycia sądu leżeć, Mojsie Fisch zaprosił Engelmana do siebie.
— Chodźcie, Uszer — rzekł — nie zaszkodzi wypić po szklance koszernego wina, bo myśmy dziś dużo przeżyli.
— Owszem, wcale nie zaszkodzi. Myśmy dziś widzieli rzeczy przykre, które spędzają sen z powiek i dają dużo do myślenia.
— Wejdźcie, proszę was, Uszer, siądźmy w pustej stancyi, gdzie nikt nam przeszkadzać nie będzie i ulżyjmy sercom naszym, bo ciężko jest.
— Bardzo ciężko...
Przyniósł Mojsie butelkę i szklanki, nalał wino.
— Na spokój! — rzekł.
— Na zdrowie!
— Obyśmy mieli zdrowie i spokój! Oby oczy nasze nie patrzyły na zbrodnie! Uszer, zdaje się, że jak Czarnebłoto Czarnembłotem jest, jeszcze się nic podobnego nie zdarzyło.
— Ja nie pamiętam.