Strona:Klemens Junosza-Czarnebłoto.pdf/43

Ta strona została uwierzytelniona.

— Ależ ja bynajmniej...
— Wszystko jedno, ja i tak i tak nie bardzo zważam na twoje gadanie.
— Małciu!
— No, czego jeszcze chcesz? Daj mi już pokój. Ja jestem zmęczona, cały dzień był ogromny ruch, chciałabym teraz iść spać i odpocząć.
— Ja tylko...
— No, co? co? Kończ już raz to twoje gadanie, nie cykaj po półkwaterku, wylej odrazu cały gąsior...
— Pozwól mi przyjść do słowa...
— Bronię ci? Przychodź...
— Widzisz... ja sobie miarkuję, że ty zabardzo się śmiejesz do tego młodego goja, dzierżawcy z Zatraceńca.
— Coś ty powiedział?
— Że zanadto się śmiejesz, zawiele z nim rozmawiasz, załadnie patrzysz na niego.
— No, no, a co więcej? Mów odrazu, wyrzuć z siebie wszystką złość, która w tobie kipi. Mów, co więcej?
— Cóż ma być jeszcze więcej? Czyż to mało?
— Ma się rozumieć, że bardzo mało.
— Co ty mówisz? Więc to mało, że ty, stateczna kobieta, zamężna, prowadzisz wesołe rozmowy z takim gojem? Więc to mało, że się do niego śmiejesz, że na niego patrzysz?