Strona:Klemens Junosza-Czarnebłoto.pdf/51

Ta strona została uwierzytelniona.

w środku miasta, zaczynają drzeć się koguty, ogłaszając północ.
Grube, cienkie, chrapliwe, najrozmaitsze głosy tych ptaków łączą się w jeden chór; psy, przebudzone, odzywają się szczekaniem i znowu cisza — ale na krótko, bo oto ciemności się przerzedzają, na niebie od wschodu blade, bardzo blade światło się pojawia; właściwie nawet nie światło, tylko coś pośredniego pomiędzy zupełną ciemnością a brzaskiem. Jeszcze chwila, a bladość ta wyraźniejszą się robi, nabiera tonu żółtawego.
Jak kot z pieca, Czarnebłoto powoli i leniwie wysuwa się z ciemności.
Już można rozróżnić kilka drzew wysokich, synagogę, domy z okiennicami, pozamykanemi szczelnie.
Jeszcze moment. Złoto wschodu rozpala się, staje się różowiem, wróble z głośnem ćwierkotaniem spadają na ziemię, bo już widać doskonale śmiecie i różne szczątki pożywienia, walające się koło domów, cały ów materyał, z którego w przyszłości utworzy się nowy pokład gruntu dla przyszłych pokoleń.
Wrony, kracząc, przeciągają nad miastem, jaskółki zwrotnym lotem migają w powietrzu, chuda koza wychodzi na rynek i pożywienia szuka, psy i inne, jeszcze bardziej niż psy, nieczyste zwierzęta wychodzą podwórka lustrować.